Wilczek No. 15



W tym numerze:
  • Słowo wstępu 
  • Wywiad z Szarą Damą 
  • Kącik zabytków 
  • Otrzeć się o śmierć - tajemnice tabliczki Ouija 
  • Kamień Filozoficzny 
  • “Słowami też można dotykać. Nawet czulej niż dłońmi” 
  • Czym dla Ciebie jest miłość? 
  • Kącik Postaci 
  • Konkurs 


Słowo wstępu

Witajcie w 15 wydaniu Wilczka! 

Dzisiaj będziecie mogli przeczytać kolejne ciekawe artykuły oraz poznać następne unikatowe miejsce na Ziemi, jakie dla Was przygotowałem! W kąciku postaci dowiecie się więcej o słynnym malarzu, który odciął sobie ucho, ale czy zrobił to sam? O tym przekonacie się poniżej! W tym numerze również czeka Was fascynujący wywiad z duchem domu Ravenclaw - Szarą Damą. Dowiecie się więcej o Kamieniu Filozoficznym oraz poznacie mroczne tajemnice tabliczki Ouija, która służy do wywoływania duchów (i nie tylko ich!)! Przy okazji poruszymy temat mocy słowa. To, co wypowiadamy, ma ogromną moc, choć czasami nie zdajemy sobie z tego sprawy. .

Zapraszam do lektury!


Wasz Piórko





Wywiad z Szarą Damą

Dzisiaj gościmy u nas bardzo skrytą osobę, z którą niełatwo się rozmawia, jednak nam udało się umówić z nią na spotkanie. Blada, jak księżyc w środku nocy, delikatna, niczym płatek róży, który mocniejszy wiatr może zdmuchnąć w odległe, nieznane tereny. Przed Wami jedyna i niepowtarzalna - Szara Dama, duch domu Ravenclaw!


Jev Bailey: Witam Cię i chciałbym od razu podziękować za Twoje przybycie do nas i zgodzenie się na wywiad. Zacznijmy od początku, jakie były relacje między Tobą a Twoją matką?

Szara Dama: Dzień dobry. Uważam, że były dobre. Czasami się sprzeczałyśmy, ale to raczej normalne w rodzinie, szczególnie kiedy ma się sławnego rodzica, założyciela Hogwartu. Co ciekawe, nigdy nie kłóciłyśmy się przy kimś. Załatwiałyśmy swoje problemy same, w odosobnieniu. Moja matka była wspaniałą kobietą, inteligentną. Wiedziała, że spory są zbędne i należy je jak najszybciej rozwiązać. 

J.B.: Co więc skłoniło Cię do kradzieży diademu?

Sz.D.: Diadem… Źródło każdego nieszczęścia w naszej rodzinie. Byłam wtedy młoda i jedyne czego pragnęłam, to wiedzy. Chciałam być mądrzejsza od swojej rodzicielki, ale wszyscy wiemy, jak to się skończyło… Jeśli tylko mogłabym cofnąć czas, zrobiłabym wszystko, aby ten diadem zniszczyć, bo moja matka go nie potrzebowała, była najmądrzejsza, choć chyba nie na tyle, aby sama się go pozbyć...

J.B.: Rowena wysłała po Ciebie Krwawego Barona, dlaczego z nim nie wróciłaś?

Sz.D.: Było kilka powodów. Pierwszy, bardzo głupi, bałam się reakcji matki. Myślałam, że mnie zniszczy, a potem dowiedziałam się, że nikomu nie powiedziała o mojej zdradzie, ale chciała mnie tylko ujrzeć przed śmiercią… (*płacze*) Po drugie on jest szalony! Obawiałam się, że może mi zrobić krzywdę po drodze. . Kochał mnie, ale ja nie, kiedy mu to powiedziałam… po prostu wbił we mnie ostrze noża. Myślałam przez jakiś czas, że to iluzja, aż nie poczułam ciepłej krwi płynącej po moim ciele. 

J.B.: Co powiesz o Voldemorcie? Dlaczego zdradziłaś mu, gdzie znajduje się diadem Twojej matki?

Sz.D.: Byłam zbyt łatwowierna. Żałuję tego przez cały czas. Nie potrafię sobie tego wybaczyć, on… przeklął go. Sama do końca nie wiem, co mną kierowało. Po śmierci obiecałam sobie, że pozostanie on tam na zawsze i już nikt go nie odnajdzie, a jemu po prostu powiedziałam, gdzie jest… Potem nie ufałam nawet Harry’emu Potterowi, ciężko mi było zdradzić drugi raz, miejsce diademu, ale ostatecznie zdradziłam.

J.B.: Czy bycie duchem uczy? Jeśli tak, czego Ciebie nauczyło?

Sz.D.: Moim zdaniem uczy, bardzo wiele. Życie jest krótkie, za krótkie. Od kiedy pozostałam na tym świecie w tej postaci, mam więcej czasu na rozmyślania, zastanowienie się nad pewnymi sprawami. Mówi się, że człowiek uczy się całe życie, a ja uważam, że nawet po nim. Zdobyłam wiedzę na różne tematy, do których wcześniej nie miałam dostępu, dojrzałam do pewnych spraw… Cieszę się, że jestem duchem, choć chciałabym się spotkać z matką… ale wybrałam taką drogę i teraz muszę nią podążać. Całe szczęście nie jestem z tym sama, bo inne duchy też istnieją!

J.B.: Dobrze, dziękuję. To już wszystkie pytanie w tym wywiadzie. Przed Państwem, na pytanie odpowiadała Szara Dama, duch domu Ravenclaw w Hogwarcie! Dziękujemy za wizytę i do zobaczenia następnym razem.

Sz.D.: Również dziękuję i pozdrawiam wszystkich czytelników! Do widzenia. (*rozpływa się w powietrzu*).






Kącik zabytków

Archipelag Wysp Galapagos znajduje się na Oceanie Spokojnym (na zachód od Ameryki Południowej), zaliczana jest do Ekwadoru. Jest to grupa wysp, których łączna liczba wynosi 19. Zamieszkiwany jest przez ponad 25 tys. ludzi oraz różne zwierzęta. Należą do nich między innymi żółwie, dzięki którym zawdzięczają swoją nazwę (“galapago” z języka hiszpańskiego znaczy żółw). Warto wspomnieć, że są to wyspy wulkaniczne, na których już niejednokrotnie występowały erupcje. Ostatnia miała miejsce w 2015 roku, a przyczynił się do niej wulkan “Wolf”. Czyżby nazwa była zbiegiem okoliczności? W ramach ciekawostki dodam, że jest to najwyższy szczyt archipelagu Galapagos.

Skoro jest to archipelag, to poniżej znajduje się lista pięciu największych wysp, jakie wchodzą w jej skład:
  • .Isabela
  • Santa Cruz
  • Fernandina
  • Santiago
  • San Cristóbal


Napiszę również trochę więcej o największej wyspie - Isabela. Jej nazwa została nadana na cześć królowej Izabeli I Kastylijskiej, a wyglądem przypomina konika morskiego.



Ciekawostka:


Turystyka jest jednym z głównych źródeł utrzymania się wysp, ale jednocześnie ogromnym zagrożeniem dla tamtejszego środowiska, które słynie z wielu endemitów!

Otrzeć się o śmierć - tajemnice tabliczki Ouija


Kto z Was nie zna tabliczki Ouija? Ty? Nie przejmuj się, zaraz ją poznasz, jednak od tej mrocznej strony, którą skrywa, bo na pierwszy rzut oka wygląda niewinnie, choć nie można dać się pozorom! Ta spirytystyczna zabawka, która jest wcale niedroga, a można ją zrobić nawet własnoręcznie, może narazić Cię i Twoich bliskich, więc już od razu ważna zasada: nie korzystaj z niej! Pod żadnym warunkiem, jedynie, że życie Ci niemiłe. Może najpierw rozpocznę od opisu, jak wygląda taka tablica. Składa się ona z napisów “tak” (ang. “Yes”) oraz “nie” (ang. “No”) na rogach, a środek otoczony jest literami alfabetu, pod którymi w rządku ułożone są litery. Całość podsumowuje napis “Żegnaj” (ang. “Goodbye”) tak jak na obrazku poniżej:

Dlaczego ta tablica jest niebezpieczna? 

Sprawa jest prosta - każdy kontakt z duchami może wywołać inne, zagrażające nam, istoty, np. demony. Mogą one zadziałać od razu lub po jakimś czasie, dlatego, jeśli używałeś Ouija, bądź ostrożny i uważny! Wiele jest przykładów działalności złych duchów, o których można przeczytać. Demony potrafią zrobić okropne rzeczy, ale o tym raczej powinniście wiedzieć, jako czarodzieje i czarownice!

Skąd się one biorą? 

Korzystając z tablicy, . zapraszasz ducha, a tym samym otwierasz “drzwi” do swojego świata, a przez nie może wcisnąć się coś jeszcze.

Co więc robić, jeśli chcemy koniecznie rozmawiać z duchami?

Jesteśmy czarodziejami, dlatego nie powinniśmy się od razu zniechęcać! Osobom niemagicznym radzę jednak zająć się czymś bardziej przyziemnym niż dryfowanie po sferze astralnej! Dla tych, co mają moc, polecam sięgnąć po bezpieczniejsze przedmioty, takie jak np. wahadełko. Oczywiście tutaj sprawa jest bardziej skomplikowana, ponieważ można uzyskać tylko odpowiedzi “tak” lub “nie”. Taki przyrząd można również stworzyć samemu. Wystarczy sznurek i obciążnik, którym może być cokolwiek. Pamiętajcie o oczyszczaniu wahadełka ze złych wibracji po każdym użyciu i przed następnym! Możecie to zrobić, trzymając go przez cały dzień w wodzie z solą. Przy jego używaniu musimy skupić się na zadanym pytaniu, a jak odczytać wynik? Odpowiedź TAK, wahadełko będzie poruszało się ruchem poziomym, lub kręciło w prawo zgodnie ze wskazówkami zegara. Odpowiedź NIE, wahadełko będzie się poruszało ruchem pionowym, lub kręciło w lewo w przeciwną stronę wskazówek zegara. 



Kamień Filozoficzny

Czym dla Was jest Kamień Filozofów? Szczęściem, zwycięstwem, a może tylko marzeniem? Wielu czarodziejów nie ma pojęcia o tym, czym dokładnie jest ów artefakt, dlatego tutaj dowiecie się o nim więcej! 

Na pewno każdy magiczny będzie wiedział, że pozwala on na nieśmiertelność i zamianę kamieni nieszlachetnych w szlachetne. Faktem jest, że poszukuje się go już od I wieku naszej ery, więc… od bardzo dawna! Jedyny znany przypadek prawdziwego Kamienia Filozoficznego związany jest z nieżyjącym już Nicolasem Flamelem oraz jego żoną Perenellą. Ostatni artefakt został zniszczony, a receptura poszła do grobu wraz z alchemikiem. Z definicji kamień jest czymś, co ma spowodować, aby coś brzydkiego, szkaradnego, stało się piękne i olśniewające. Tą zasadą kierowali się kiedyś chrześcijanie, którzy uważali Jezusa Chrystusa za Kamień Filozoficzny! Biorąc pod uwagę Biblię i uznając ją za w stu procentach prawdziwą, można by tak twierdzić, ponieważ to on zamienił największych grzeszników i podłych ludzi w cudowne osoby, obdarowujące miłością każdego. Dodatkowo wg. Biblii był nieśmiertelny, ponieważ umarł, ale wciąż żył wiecznie. Czyli tym samym można rzec, że człowiek też może być Kamieniem Filozoficznym! Tak, nawet Ty! 

Jako czarodzieje powinniśmy się edukować w tej kwestii i dążyć do odkrycia tego artefaktu, który wynalazł Flamel, jednak w międzyczasie należy zastanowić się, czy bogactwo i nieśmiertelność są tak bardzo potrzebne? Może ważniejsze są uczucia i inne osoby, z którymi możemy dzielić życie i wspólnie umrzeć? Jeśli nie wynajdziemy nowego kamienia, nie musimy się przejmować, sami możemy nim być, jak Jezus z Biblii! Wystarczy tylko chcieć, a wszystko będzie możliwe. Może Nicolas Flamel dobrze postąpił, niszcząc swoje dzieło, bo co dla Was jest najważniejsze?





“Słowami też można dotykać. Nawet czulej niż dłońmi"

Powyższy cytat, zaczerpnięty z książki J.L. Wiśniewskiego - Samotność w Sieci, dokładnie prezentuje moc słowa w dzisiejszych czasach. Tak jak każdą moc, możemy wykorzystać ją w celach dobra lub zła - zależy od nas samych, jaką drogę wybierzemy. 

Z reguły nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak ogromny wpływ może wywrzeć na drugiej osobie zdanie, które wypowiemy lub napiszemy. Często też nie posługujemy się słowami, które potrafią dokładnie określić to, o czym myślimy, powodując niezrozumienie u rozmówcy. Warto więc sięgnąć po książki i inne źródła, z których moglibyśmy wzbogacić swoje słownictwo.


Moc słowa może, jak już wspomniałem wcześniej, objawiać się w różny sposób. Te dobre, to między innymi obietnice i przysięgi, choć też zależy jakie, ale dobrym przykładem jest przysięga małżeńska, w której obiecujemy wierność i miłość aż po grób. Innym są jeszcze twórczości, mające na celu zmotywowanie ludzi; rozmowy psychologów, którzy przy doborze odpowiednich wyrazów potrafią w konwersacji rozwiązywać problemy swoich pacjentów. W tych wzorach mamy wyraźnie zarysowane dobre intencje wykorzystywania siły, jaką posiadają słowa, jednak co ze złem?

Ostatnio wiele razy słyszy się słowa typu “hejt”, “wulgarność”, “brak kultury”. One często, jeśli nie zawsze, idą w parze ze słowem. Czym jest hejt? Najprościej rzecz ujmując, są to obraźliwe komentarze na jakiś/czyiś temat. Wulgarności oraz braku kultury, które są bardzo podobne, nie muszę raczej tłumaczyć. Chciałbym się głównie skupić na hejcie. Słowa mają ogromną moc i pokazuje to wiele przykładów. Czasami nawet one same mogą spowodować tragedią, bez jakichkolwiek czynów. Przykładami są m.in. samobójstwa wśród młodzieży LGBT, która jest obrażania i poniżania w Internecie, a potem przenosi się to na rzeczywistość, gdzie również musi zmierzyć się z wyzwiskami. Dotyczy to też innych ludzi, którzy na co dzień walczą z takim zachowanie, które jest niedojrzałe, a jednak wciąż praktykowane. Znanym przykładem samobójstwa przez osobę, którą spotkały szykany i hejt, jest. 14-letni Dominik. Czy to nie straszne, że tak młody człowiek odbiera sobie życie? Dodatkowo brak reakcji otoczenia i nawet negatywne nastawienie nauczycieli w szkole, do której uczęszczał, dołożyły się do tego okropnego czynu. Widać tutaj wyraźnie, że pobicia i inne akty przemocy mogą pozostawić ślad, który potem będzie powodem ich ukarania, jednak słów nie da się tak łatwo ukarać, często są niewidzialne dla innych, a w skutkach mogą być równie tragiczne, jak w powyższym wypadku. 

Następnym przykładem złego korzystania z mocy wypowiadanych wyrazów, jest wulgarność. Przekleństwa mają mocne brzmienie i potrafią wyrazić najsilniejsze wrogie emocje, jednak czy nie lepiej byłoby zastąpić je eufemizmami? Złagodniałyby, co pomógłby w zażegnywaniu konfliktów nimi spowodowanych. W społeczeństwie rośnie moda na wulgaryzmy, które już teraz, w szczególności młodzież, ale nie tylko, używane są do określenia dobrych emocji. Co jak co, jednak te możemy już z łatwością określić inaczej, a wyrazić jeszcze więcej. Taka sytuacja pokazuje, że społeczeństwo nie posiada bogatego słownictwa, pod tym względem jesteśmy biedni. Wulgarne słowa potrafią wzbudzić w innych negatywne uczucia, które w wielu przypadkach mogą prowadzić do kłótni, dlatego powinniśmy chociaż starać się je zastąpić, na tyle, o ile potrafimy. Więcej o tym możesz przeczytać >>>TUTAJ<<< i tak, wiem, że jest to strona dla “dżentelmenów”, jednak damy, również powinny znaleźć coś dla siebie, jedynie, że temat wulgaryzmów jest im całkowicie obcy!

Pozostała nam jeszcze sprawa braku kultury. Wiąże się ona również z używaniem wulgaryzmów, jednak można poszerzyć to o inne aspekty, a że mówimy o słowach, to chciałbym zwrócić uwagę na sposoby rozmawiania z innymi. Często zapominamy, kim rozmówca dla nas jest. Nie można zwracać się do kobiety jak do najlepszego kumpla oraz tak samo do rodziców, bądź innych starszych osób. Wielu jednak nie zwraca na to zbytniej uwagi i zachowuje się tak samo, praktycznie dla każdej persony. Po części zależy to również od wychowania, tego, jakie wartości nam “wklepano”. Przykładowo, mnie nauczono, aby do dorosłych zwracać się z szacunkiem i zawsze mówię do nich “Dzień dobry”, jednak kłopot pojawia się, kiedy zaczyna druga osoba. Jako że jestem nastolatkiem, często witają się zwykłym “Cześć”, a ja, niekiedy nie widząc, kto powiedział, odruchowo odpowiadam “Cześć”. Wiecie, jakie to niezręczne? Zdarzają się jednak osoby, które w ogóle się tym nie przejmują, a powinny. Każdy człowiek jest inny i akurat moi sąsiedzi nie zwracają uwagi na to, jak się wypowiadam, ale co jeśli trafiłbym na kogoś bardziej… z zasadami? Dla niej moje “Cześć” może być obraźliwe i sprawiać wrażenie, że traktuję ją jak znajomego. To samo może przytrafić się Wam, dlatego uważajcie na to, co mówicie - to taka rada ode mnie na zakończenie, ponieważ wszystkie te przykłady mogą mieć negatywny wydźwięk, szczególnie jeśli je połączymy i np. przywitamy się, używając wulgaryzmu!

Czym dla Ciebie jest miłość?

Pytanie z pozoru wydaje się łatwe, jednak takie nie jest, bo jak na nie odpowiesz? Zawsze będziesz czuł, że Twoja definicja jest niepełna, czegoś w niej brakuje. Może warto spojrzeć na miłość z innej perspektywy?

Każda odpowiedź będzie się różniła, jednak najczęściej spotyka się określenie, że miłość to szczęście; coś więcej niż przyjaźń; relacja zbudowana na przestrzeni lat, a wiecie, co ja Wam powiem? To wszystko może i jest prawdziwe, jednak bez sensu, jeśli czegoś nie dodamy. Czegoś, co nada znaczenie tej więzi. Co to jest? Chęć dobra dla ukochanej osoby i przede wszystkim przymiotnik przed “miłość”, czyli bezwarunkowa miłość. 

O co w tym wszystkim chodzi? - Tak może zapytać tylko ktoś, kto nigdy prawdziwie nie kochał. O ile pierwszej części nie trzeba wyjaśniać, o tyle druga wydaje się dla wielu skomplikowana. Czym jest owa “bezwarunkowa miłość”? Jest to esencja, tego uczucia. Jeśli kochasz swoją drugą połówkę bezwarunkowo, to jednocześnie akceptujesz ją taką, jaka jest. Nieistotne jest dla Ciebie, jak wygląda, a jak się zachowuje. Patrzysz w głąb niej/niego i w każdej wadzie dostrzegasz zaletę. Również starość i zwiększająca się liczba wieku nie powinna zwracać Twojej uwagi, wręcz przeciwnie, powinieneś/powinnaś o niej zapomnieć i cieszyć się, że masz z kim dzielić swoje życie. Bezwarunkowa miłość występuje również wtedy, kiedy druga osoba ma kłopot, najczęściej poważny, bo przy błahych sprawach będzie sobie umieć sama poradzić. Wtedy, jeśli naprawdę ją/go kochasz, to nie zostawisz jej/jego samej/samego, a wesprzesz, nie opuścisz. Bezwarunkowa miłość to prawdziwa miłość, dlatego darzcie swoje drugie połówki tym właściwym uczuciem, a ja podsumuję tę definicję, cytując Hymn o Miłości. Polecam refleksję nad każdym z wersów:

“[...] Miłość cierpliwa jest, 

łaskawa jest. 

Miłość nie zazdrości, 

nie szuka poklasku, 
nie unosi się pychą; 
nie jest bezwstydna, 
nie szuka swego, 
nie unosi się gniewem, 
nie pamięta złego; 
nie cieszy się z niesprawiedliwości, 
lecz współweseli się z prawdą. 
Wszystko znosi, 
wszystkiemu wierzy, 
we wszystkim pokłada nadzieję, 
wszystko przetrzyma. 
Miłość nigdy nie ustaje [...]”






Kącik Postaci

Vincent van Gogh

Zapewne każdy, kto czyta tę gazetkę, zna tego holenderskiego malarza. Ciężko byłoby nie słyszeć jego nazwiska choć raz w życiu. Żył w IX wieku, a jego dzieła miały spory wpływ na późniejszą sztukę. Tworzył wiele autoportretów i pejzaży, a na pewno jego najbardziej znanym wytworem były Słoneczniki, które są serią obrazów, a nie jednym, jak sądzi większość ludzi. Łącznie było ich 11, a najpopularniejszym jest trzecia wersja dwunastu słoneczników w wazonie (namalowana we Francji).

Kolejnym, równie ważnym dziełem jest Gwiaździsta Noc, który namalował w szpitalu psychiatrycznym, w Saint-Rémy, gdzie przechodził dobrowolną terapię! Obraz ten doczekał się już wielu analiz - naukowych, religijnych czy też literackich.

Wiadomo, że w czasie pobytu w Paryżu mieszkał z innym malarzem, z którym się pokłócił, a następnie odciął sobie ucho, jednak niektórzy sądzą, że to jego współlokator za tym stał! Lekarze stwierdzili u niego padaczkę. Do dziś niektórzy zastanawiają się, co spowodowało u Vincenta zaburzenia psychiczne i napady lękowe.


Ciekawostka:
Na podstawie życia i twórczości tego malarza, został stworzony film pt. “Twój Vincent”. .



Konkurs


Moi drodzy, konkurs już się zakończył i otrzymałem trzy prace! Dziękuję wszystkich, którzy wzięli udział, ponieważ każde opowiadanie było niesamowite! Mam nadzieję, że w następnych konkursach również weźmiecie udział. Pragnę również złożyć podziękowania z rąk samej Olimpii Maxime, która była zachwycona po przeczytaniu waszych dzieł! Oto wyniki:


1 miejsce - ! Anonim ! (---) - 150 g + 20 g Łącznie 170 g
2 miejsce - Aviska (202) - 100 g + 20 g Łącznie 120 g
3 miejsce - Emma Winston (45892) - 80 g + 20 g Łącznie 100 g



Jak widzicie, postanowiłem również nagrodzić tę trójkę za samo wysłanie pracy 20 galeonami!

Oto prace, które wygrały i które otrzymałem:

1 miejsce

Niebo mieniło się kolorami barw. Czy to nie dziwne, że tak nagle wszystko rozbłysło? Można by pomyśleć, że rozpętała się walka czarodziejów, którzy latając na miotłach, toczyli właśnie w powietrzu pojedynek, rzucając zaklęciami jak szaleni. Gdzieś daleko, wysoko w niebie, gdzie żaden człowiek nie zauważyłby ludzkiej postaci. Może to sam Merlin postanowił przekazać jakąś wiadomość zza światów? Nikt jednak nie wiedział, co się działo. Nikt nie mógł niczego dostrzec. Nikt, z wyjątkiem małego, białogrzywego konika, który chował się wśród chmur. Wybrał się na krótki lot. No a mama mówiła, by nie leciał za wysoko. Jak zwykle nie posłuchał i teraz tego żałuje. Przestraszony Abraksan starał się pozostać niezauważony za białą mgiełką. Mimo strachu, w jego oczach czaiła się także nutka zaciekawienia oraz podziwu. Nigdy wcześniej nie spotkał się z taką sytuacją. Prawdopodobnie jednak nikt nigdy nie widział czegoś takiego. Przynajmniej wcześniej o tym nie słyszał. Możliwe, że był to pierwszy i jedyny taki przypadek w tym stuleciu. No, może kilku stuleciach. A jednak to właśnie jemu przypadło się temu przyglądać.

Mały Caster, czy może raczej Casteros Bequasie Morlen, jak nazwano go zaraz po urodzeniu, szeroko otwartymi, czerwonymi oczyma, wpatrywał się w odgrywającą przed nim scenę. Był tam śnieżnobiały Jednorożec. Nigdy wcześniej nie widział tak czystego i lśniącego futerka. Przed stworzeniem z magicznym rogiem, unosił się Sfinks. Co było najdziwniejsze? Może to, że stworzenia otoczone były jakąś świetlistą, magiczną aurą? Może, że pomimo braku skrzydeł leciały? A może to, że walczyły? Przecież Jednorożce i Sfinksy od zawsze żyły w pokoju. Wręcz można było rzec, że się przyjaźniły. Co więc takiego stało się, iż te oto stworzenia, przy użyciu swoich magicznych zdolności, właśnie walczyły wysoko w niebie? Nieprawdopodobne. Łączyły się ze sobą dwa promienie. Różowy i pomarańczowy. Szala przechylała się to na jedną, to na drugą stronę. Abraksan poruszył się niespokojnie. Wtedy wzrok jednorożca skierował się w jego kierunku. Oczy zwierza patrzyły z mordem i błyszczały złowrogo. Przerażony konik jak najszybciej potrafił, poleciał ku ziemi, już nawet nie próbując kryć, że tam był i wszystko widział, bo byłoby to bez sensu, i tak go zauważyli. Kiedy tak nurkował w dół, różowy promień trafił w jego nogę. Caster padł ciężko na ziemię, obijając się. Jednak po chwilowym zaćmieniu, szybko wstał i pobiegł w stronę swojej mamy, która akurat drzemała. Wtulił się w nią, kładąc obok. Zerknął w stronę swojej tylnej nogi, która lekko piekła. Pojawił się tam czerwony znak. Znak rombu.

Następne dni mijały dość spokojnie. Nie działo się nic niezwykłego. Codziennie Caster spotykał się z innymi młodymi Abraksanami. Spędzali czas na zabawie, czasem przy okazji trenując swoje magiczne zdolności. Siłą umysłu podrzucali piłkę, gdy silniejszy podmuch wiatru sprawił, że poleciała ona w stronę lasu. Casterlos pobiegł, by jej poszukać, podczas gdy jego przyjaciele zostali zawołani na obiad.

Błądził pomiędzy drzewami, szukając piłeczki. Jego czerwone oczęta, prześwietlały las, jednak nigdzie nie widać było poszukiwanej rzeczy. Pobiegł dalej w las. Wreszcie dostrzegł zgubę, więc radośnie, podniósł ją i pogalopował z powrotem.

Kolejny dzień rozpoczął się radośnie. Gdy tylko promienie słońca zetknęły się z sierścią Abraksana, otworzył on oczy i z iskierkami szczęścia w oczach, wstał. Nadszedł oto dzień urodzin Castera. Już czwarty rok żyje na tym świecie. Niedługo będzie dorosły. Poleciał na śniadanie, a potem udał nad jeziorko, które było jego ulubionym miejscem. Przychodził tam w każde urodziny. Stanął na brzegu i spojrzał na taflę wody. Było tak cicho i spokojnie.

Wtem rozległ się grzmot. Przerażony Casteros odwrócił się, a przed sobą ujrzał Jednorożca. Czy to przypadkiem nie był ten sam, którego widział pośród chmur? Rozbłysło światło, a wraz z błyskawicą, zjawił się za abraksanem Sfinks.

- Stworzenie ciekawskie, młode, zniszczone. - Odezwali się jednym głosem. - Na wieki niebu jest przeznaczone. Gdy gruz gryźć będzie, moc zniknie jego, a wraz z nią siła zwierzęcia tego.

Przerażony Abraksan zaczął uciekać. Zbiegł w prawą stronę. Nie wiedział nawet, gdzie się kieruje, ale chciał znaleźć się jak najdalej od miejsca, gdzie pojawili się Sfinks z Jednorożcem. Nic to jednak nie dało, bo widział ich wszędzie, gdzie tylko się obrócił. Zacisnął powieki, modląc się do Merlina, by nie była to prawda.

Kiedy otworzył oczy, przed sobą zobaczył mamę. Odetchnął z ulgą. Był to tylko sen.

Dzień za dniem mijał tak samo. Biegał wraz z innymi młodymi Abraksanami. Ukrywał jednak przed wszystkimi to, co zaczęło dziać się w jego życiu. Dziwne promienie otaczały jego ciało, gdy tylko znajdował się sam, poza zasięgiem czyjegoś wzroku. Mimo wszystko starał się żyć normalnie. Często pomagał innym. Jego serce było czyste i dobre, co sprawiało, że szczęście ogarniało każdego, z kim tylko rozmawiał. Caster nigdy nie był zbyt wysportowany, w wyścigach zawsze dolatywał na metę czwarty, piąty, albo szósty, a i byli od niego piękniejsze konie. Jednak wyróżniać zaczęła go od niedawna czerwona blizna na nodze, która codziennie o świcie paliła niemiłosiernie. Sny też go nie oszczędzały. Ostatni był o samym Merlinie, który patrzy na niego swoimi przeszywającymi oczami i mówi coś, czego Casteros nie zrozumiał. Jakoś jednak radził sobie z wszystkimi nowościami w swoim życiu, nikomu nie zdradził, co się wydarzyło.

Wszystko, co dobre skończyło się jednak wraz z nastaniem świtu, czwartego dnia tygodnia, drugiego kwartału. Na porannym spacerku, zawędrował na łąkę, gdzie zwykle przesiadywał. Coś się jednak zmieniło. Na niebie w ekspresowym tempie pojawiło się mnóstwo ciemnych chmur, które nie pozwoliły przejść promieniom słońca. Stojąc na środku polany, nagle poczuł przeszywający ból całego ciała. Nic nie mógł zrobić, a chwilę później, konik leżał na trawie. Powoli uciekało z niego ciepło, a serce stanęło. Nie wytrzymał. Życie ulotniło się z Abraksana, a jego dusza pofrunęła w niebo.

Merlin patrzył ze zrezygnowaniem, jak umiera Caster. Gniew jego wzrósł. Zwierze to trafiło połączenie mocy Sfinksa i Jednorożca. Nikt nie mógłby tego przeżyć. Potężna moc nigdy nie powinna się złączyć, zwłaszcza w tak młodym ciele. Casteros miał za mało siły, nie dał rady opanować mocy. Wykańczała go ona zbyt długo. Od tego czasu, żadne z trzech stworzeń, magicznej mocy nie posiada. Przeklęte zostały Jednorożce, Sfinksy, a Abraksany objęte zostały opieką ludzi. Merlin odebrał moc stworzeniom, które przez spór pozbawiły życia niewinne zwierze.


2 miejsce


Czasem zło trafia z zupełnie nieoczekiwanej strony, a czasem wiadomo, że przyjdzie, ale okazuje się, iż nie ma takiej możliwości, żeby się na nie przygotować. To jak wtedy, kiedy stoisz po pas w morzu i patrzysz na nadchodzącą falę – widzisz, że jest duża, więc nabierasz do płuc dużo powietrza, ale kiedy dostajesz ścianą wody prosto w twarz, ścina cię z nóg i przez chwilę nie wiesz, czy uda ci się wydostać. 

Avis wciąż się tak czuła. Jakby dryfowała pod powierzchnią z resztą tlenu z płucach, ale bez sił na to, żeby przebić się ponad taflę i głęboko odetchnąć. Ta resztka wystarczała, pozwalała żyć, wydawała się nie kończyć, ale nie zapewniała żadnej gwarancji, a przez to zamiast krwi w żyłach krążył niepokój. Dzień w dzień, tydzień w tydzień, miesiąc w miesiąc. I tak od pięciu lat. 

Nie bała się Zakazanego Lasu. Dawno nauczyła się, że zwierzęta nie stanowią zagrożenia i to ludzi należy najbardziej się obawiać. Dlatego też las nieopodal szkoły był jednym z jej ulubionych kierunków na wieczorne spacery. Nie szła sama, oczywiście, że nie, towarzyszył jej Koleś, jej narwany kocur, który zazwyczaj sprawiał wrażenie najspokojniejszego na świecie, a czasami wstępował w niego sam szatan. Tak czy inaczej był jej najlepszym przyjacielem i przy nikim innym nie czuła się tak bezpiecznie. 

Słońce jeszcze do końca nie zaszło, przebijało się różowymi promieniami przez gałęzie, oświetlając miękkim światłem ścieżkę, którą szła dziewczyna. Kot spokojnie podążał obok niej, czasem tylko wybiegając naprzód, żeby zapolować na jakiegoś żuka. 

Kojący szum liści zagłuszyło uderzenie, jakby coś ciężkiego upadło na ziemię i to nie dalej, jak kilka metrów od Avis. Zaraz potem kopyta, mnóstwo kopyt, ale szybko cichnące gdzieś w oddali. Dziewczyna zatrzymała się wpół kroku i spojrzała w bok. W tym miejscu roślinność rosła gęsto i niewiele było widać, choć kojarzyła, że niedaleko powinna znajdować się jakaś polana. Wyjęła różdżkę i ruszyła w tamtą stronę, torując sobie drogę czarami i kalecząc ręce na ostrych gałązkach. 

Usłyszała wycie, które zatrzymało jej serce na ułamek sekundy. Nie wiedziała, kto lub co tak wyje, ale wybrzmiewały w tym nuty, które znała aż za dobrze. Niewyobrażalny ból, cierpienie, strata, śmierć. Głos uwiązł jej w gardle, a łzy stanęły w oczach, wywołane jej własnymi uczuciami, wspomnieniem tamtego bólu i przedwczesnych pożegnań. Od pięciu lat nie czuła tego aż tak żywo. 

Przełknęła głośno ślinę i próbując uspokoić przyspieszony oddech, przedzierała się wciąż naprzód przez nieprzyjazny las. 

Wreszcie zobaczyła. Na niewielkiej polanie, pod jednym z największych drzew w okolicy, leżało stworzenie, o którym do tej pory tylko słyszała. Był wielki, po jego jasnej sierści ciekła szkarłatna krew, której żelazny posmak z jakiegoś powodu Gryfonka czuła we własnych ustach, a potężne skrzydła powykrzywiane były w niepokojące strony. Abraksan, niesamowicie piękny i… niezaprzeczalnie martwy.

Szybko odkryła też, kogo przed chwilą usłyszała. Obok abraksana klęczał chłopak, chyba młodszy od niej, ale nie była pewna, ledwo kojarzyła go ze szkolnych korytarzy. Obejmował zwierzę i szlochał, pozwalając łzom zmieszać się z krzepnącą krwią. 

Podeszła do niego możliwie cicho i ukucnęła obok. Położyła dłoń na jego ramieniu, ale nic nie powiedziała, bo to nie była sytuacja, w której istniały właściwe słowa, nawet jeśli nie miała pojęcia, co się stało. Po chwili to on zaczął mówić. Musiała się nachylić, żeby usłyszeć jego drżący szept. 

- Cen-centaury… Go zabiły… Nie był stąd, ale nie… Nie miał jak wrócić do… Do stada… Opie-e-e-kowałem się nim, kazały nam obojgu się wynosić… - Chłopak nie był w stanie powiedzieć nic więcej. Przez kilka minut siedzieli w ciszy, przerywanej tylko jego tłumionym szlochem. Wreszcie wykrztusił: - Kazały mi patrzeć, jak…

Avis czuła, jakby miała zaraz zwymiotować. Nie zapytała, czy może, po prostu przytuliła go tak mocno, jak tylko potrafiła. Nacisk wycisza układ nerwowy, tyle pamiętała, ale wiedziała też, że w tej sytuacji to nie wystarczy. Ale nie była w stanie zabrać jego bólu. 

Po chwili usłyszała miauknięcie. To jej kot starał się zwrócić na siebie uwagę. Chciał pomóc, jakoś ulżyć, zawsze to robił, kiedy wyczuwał jej cierpienie, ale teraz nie mógł pomóc, nikt tu już nie mógł pomóc, a przynajmniej ona nie miała pomysłu, co mogłoby przynieść jakąkolwiek ulgę. 

- Idź po kogoś… Przyprowadź, nie wiem, kogokolwiek… - mruknęła do niego, wiedząc, że zrozumie, pójdzie do zamku, znajdzie jakiegoś nauczyciela i będzie miauczał tak głośno i uparcie, aż wreszcie przyniesie to efekt, że tu wróci, prowadząc kogoś, kto będzie wiedział, co zrobić.

Ona nie wiedziała. Była pewna tylko jednego - zło nie jest czymś, co da się zrozumieć i na co da się przygotować. Ani na ból, ani na stratę. Nic nie można na to zaradzić, poza walką o każdy kolejny oddech. A jeśli ból był cudzy, można było złapać tę osobę za rękę i walczyć o te oddechy razem z nią. 


Wdech… Wydech... 

Nie jesteś sam. 

Wdech… Wydech… 
W końcu przestanie boleć. 
Wdech… Wydech… 
It gets better.




3 miejsce



Pewnego pięknego i słonecznego dnia wybrałam się do Rezerwatu Przyrody. Po niecałej godzinie zwiedzania dotarłam do zaczarowanej polany, gdzie znajdowały się abraksany. Zezwolono je napoić i nawet jak się poczekało w kolejce, to było można się na nich przelecieć. Bardzo spodobał mi się ten pomysł, więc postanowiłam zaraz stanąć w pięciometrowej kolejce, lecz najpierw chciałam je napoić. Wzięłam wtedy małą miseczkę i zanurkowałam nią w beczce pełnej nie mieszanej whisky, po czym wyjęłam ją pełną i podałam jednemu z abraksanowi, który wabił się Niko. Nie zdążyłam się spostrzec, kiedy miska znów była pusta, więc kolejny raz wzięłam z beczki wodę i podałam Nikowi. 

Po wypitej przez niego drugiej miseczki poszłam i stanęłam na samym końcu długiej kolejki, która się nie przesuwała. Minęły dwie godziny, kiedy widziałam już osoby wchodzące na plecy abraksana. Po kolejnej godzinie stałam i czekałam, aż persona, która była przede mną, przyleci i ja będę mogła na nim polecieć. Kiedy ona już przyleciała, wskoczyłam na plecy abraksana i po chwili wzniosłam się nad Rezerwat Przyrody. 

Abraksan zaczął lecieć coraz wyżej, aż w pewnym momencie znalazłam się w chmurach, a jeszcze później ponad nimi, widując co jakiś czas przelatujący samolot. Zaczęłam się wtedy martwić, czy nie wpadniemy na coś, ale po chwilach namysłu dotarło do mnie, że to mądre zwierzę i na pewno wie, co się dzieje, więc zaczęłam cieszyć się lotem. Po 10 minutach spędzonych w powietrzu minęliśmy Wielką Brytanię i abraksan zaczął opuszczać się z chmur, przez co widziałam Londyn i jego okolice z lotu ptaku tak, jak ja zawsze lubiłam patrzeć. Abraksan zdawał się już być zmęczony, więc wylądował niedaleko London Eye, gdzie chwilę odpoczął i później zaczął dalej lecieć przed siebie. Lecieliśmy nad jakąś wodą, później nad jakimiś zabudowaniami, aż w pewnej chwili zaczął zawracać i wtedy zaczęłam jeszcze bardziej się cieszyć, wiedząc, że za chwilę będę w Rezerwacie. Kiedy minęło 20 minut abraksan zaczął lądować i po pewnym czasie byłam już w Rezerwacie Przyrody. 

Zaczęłam chodzić między innymi klatkami i przyglądać się różnym, wspaniałym zwierzętom. Po jakiejś godzinie zauważyłam, że kolejka do lotu abraksanem zmalała i było tylko parę ludzi, więc pospiesznie udałam się i stanęłam ponownie do kolejki. Po trzydziestu minutach na nowo wzniosłam się w powietrze i leciałam na abraksanie, tylko tym razem jakąś inną drogą, więc wpatrywałam się uważnie we wszystko, co było pod nami. Po jakimś półgodzinnym locie abraksan zaczął wracać do Rezerwatu Przyrody. 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wilczek No. 13

Wilczek No. 10

Wilczek No. 11